Ukraińskie Zakarpacie – czy warto tu przyjechać na wyprawę rowerową? Spakowaliśmy sakwy i postanowiliśmy uciec we wschodnie Bieszczady, z dala od długoweekendowych tłumów w Polsce. Odnaleźliśmy spokój nad szemrzącym strumykiem, nie zmienione przez masową turystykę miejscowości, ale także potworne dziury w drogach.
Ukraińskie Zakarpacie – czy turyści już tu dotarli?
Zbliżający się długi, czerwcowy weekend i zapowiadana dobra pogoda napawały przedwyjazdowym optymizmem, a jednocześnie trwogą przed tłumnym najazdem ludzi na popularne turystycznie regiony Polski. Niestety nie zawsze jest możliwość wyjazdu poza powszechnie atrakcyjnym okresem, zwłaszcza planując wycieczkę nie w pojedynkę.
Gdy jesteś zmęczony wielkomiejskim zgiełkiem, w pracy czujesz wypalenie i nie możesz już patrzeć na ludzi, jadących z Tobą tramwajem do pracy, w końcu któryś znajomy powie: „rzuć wszystko i jedź w Bieszczady!” wraz z Marcinem postanowiliśmy skrzętnie zastosować się do tego zalecenia, ale ale… Czy ktoś powiedział, że to powiedzenie musi tyczyć się wyłącznie Polski?… Tak? No to trudno, mogliśmy nie wiedzieć 😉
W każdym razie postawiliśmy na Bieszczady ukraińskie, a konkretniej Zakarpacie. 350 kilometrów do przejechania spokojnymi drogami z dala od turystycznych skupisk brzmiało obiecująco. Tym bardziej, że w tamtych rejonach na rowerze ostatnio byłem w trakcie wyprawy na Krym w 2011 roku, warto więc sobie odświeżyć.
Zdecydowaliśmy się dojechać autem przez Słowację do miasteczka Mukaczewo, gdzie zostawiliśmy je na parkingu strzeżonym (za taki luksus zapłaciliśmy 3 zł za dobę). Szybkie przepakowanie, złożenie rowerów i jesteśmy gotowi do drogi. Nasza trasa przedstawiała się tak:
Na mapie nie zaznaczaliśmy zbyt wielu „checkpointów” – sama droga była naszym głównym celem. Chcieliśmy przejechać przez zapomniane wsie nad bystrymi potokami, powspinać się na przełęcze trawersującą przez połoninę drogą, napić się wspaniałego kwasu chlebowego z nalewaka w przydrożnej knajpce.
Takich widoków oczekiwaliśmy w tym regionie – nie zawiedliśmy się.
Im dalej w las, tym więcej drzew… oddalamy się od cywilizacji
Nachylenie drogi przez pierwsze kilometry nas oszczędza, choć stan nawierzchni pozostawia wiele do życzenia. Dodatkowo towarzyszy nam świadomość, że dalej w tym względzie będzie już tylko gorzej. Jeśli ktoś wam kiedyś mówił, że przenigdy nie widział na oczy gorszych dróg niż na Ukrainie, to… Miał rację 😉
Za postojem w Swaliawie zaczynamy zagłębiać się między bieszczadzkie pagórki – typowy dla tego regionu widoczek, czyli zalesione, soczyście zielone wzgórza, zwężający się z każdym kilometrem potok i zdająca się nie mieć końca wieś. Przez jej środek przebiega nasza droga – z ciekawością obserwujemy życie mieszkańców. Co chwilę mijają nas traktory z przyczepami załadowanymi sianem, leciwe Łady zgrabnie omijające dziury w drodze, a przede wszystkim stare, radzieckie ciężarówki wypakowane drewnem. Dość często zamiast krystalicznie czystego, górskiego powietrza otrzymywaliśmy od nich prosto w płuca potężna dawkę spalin, szczególnie na ostrzejszych podjazdach.
Mimo niewyspania poprzedniej nocy (dość długo czekaliśmy na granicy i rozbiliśmy namiot gdzieś koło 2) z zachłannością połykamy kolejne kilometry po wyboistej drodze. Ostatni odcinek wyciska z nas siódme poty – na długim podjeździe pod przełęcz asfalt postanowił się skończyć, a sypka, żwirowa nawierzchnia każe zsiąść z roweru i mozolnie wpychać go pod górę. Jeszcze jedna serpentyna, może za nią będzie koniec? Gdzie tam, zza zakrętu wyłania się następna! Dobrze, że z przezornością zrobiliśmy zakupy na kolację już wcześniej. Nagrodą za trudy pieszej tułaczki z obciążeniem był nocleg na dzikiej łące, z której w oddali widzieliśmy rozległe połoniny. Teraz tylko pozostaje rozstawić namiot, ugotować makaron i zrelaksować się z chmielowym napojem w dłoni.
Typowy traktor na tutejszych wsiach – na pierwszy rzut oka nie wiadomo, z której strony jest przód 😉
Fragment targowiska w mijanej miejscowości. Ktoś sobie życzy chińskie klapki prosto z maski Łady?
A poza terenem zabudowanym sielanka.
Złote, lśniące kopuły cerkwi wraz z wymyślnym, zdobionym ogrodzeniem mocno kontrastują z nijaką, szarawą zabudową wokoło.
Praca w Polsce, wyjazdy do Unii Europejskiej – Czechy, Słowacja, Węgry, Niemcy… te ogłoszenia są WSZĘDZIE – dosłownie! Drastyczny spadek wartości hrywny zmusza mieszkańców biednego Zakarpacia do zarobku za granicą, z dala od rodzinnego domu…
Szukamy pierwszego noclegu… może tam po prawej, w zagajniczku?
Biwak we wspaniałych okolicznościach przyrody, na pustej łące. Czy istnieje coś piękniejszego?
Przez gęste lasy parku narodowego Synewir
Drugiego dnia przez większość czasu jedziemy mało uczęszczaną drogą w dolinie potoku Tereblia. Widać, że wjechaliśmy w biedniejszy rejon Karpat – spotykamy coraz więcej drewnianych domów, a rzadko pojawiające się samochody są zastąpione przez furmanki. Wjeżdżamy do Parku Narodowego Synewir, co wiąże się… z drastycznym pogorszeniem nawierzchni drogi. Rzecz jasna, tradycyjnie na podjeździe 😉 Czasem myślimy, że już lepiej by było, gdyby nigdy wcześniej nie kładziono tu asfaltu – po zwykłym szutrze jechało by się wygodniej.
Mijamy zbiornik retencyjny na rzece, zjeżdżamy ostro w dół i dojeżdżamy do turystycznej miejscowości Kołoczawa. Jak na ukraińskie warunki całkiem sporo tutaj kwater do wynajęcia, knajp… W jednej z nich jemy obiad. Spotykamy pojedynczych piechurów – wszak okolica jest bardzo ładna, otaczają nas szczyty o wysokości 1600 – 1700 metrów.
Nierówna walka z nawierzchnią od samego rana 😉
Przez potoki często poprzerzucane są prowizoryczne mosty do drugiej części wsi dla samochodów osobowych, a cięższe pojazdy muszą jechać przez środek rzeki. Jakie to szczęście, że większość ciężarówek to potężne radzieckie Ziły czy Urale, które pokonają każde bezdroże 🙂
Nasza droga w kierunku Kołoczawy.
Drewniany domek pomalowany w patriotyczne barwy.
Jedziesz sobie dziurą.. a tu nagle asfalt!
Droga do Kołoczawy choć na sporym odcinku pozbawiona asfaltu, jest bardzo atrakcyjna widokowo.
UAZ podczas przeprawy przez rzekę 🙂
Specyficzna architektura w Kołoczawie.
Co można przewieźć Ładą w przyczepie? Np.Moskwicza! Wyobraźnia Ukraińców nie zna granic 😉
Przełęcz między Kołoczawą a Miżgirią.
Wieczorna burza na przełęczy
Po południu się chmurzy i zaczyna padać deszcz, który nie opuszcza nas już do wieczora. Na szczęście już nie daleko do Wołowca, w którym zamierzamy przenocować. Rozbijamy namiot na przełęczy nad miastem i obserwujemy przeciskające się między pagórkami chmury. Nagle słychać szum drzew… dziwne, przecież nie ma wiatru. Chwilę czasu zajmuje, zanim orientujemy się, że to nawałnica, która idzie prosto na nas. W mgnieniu oka zabudowania miejskie w dolinie stają się nie wyraźne – w kilka sekund przykrywa je ściana pędzącej ulewy. Widać błysk, dwie sekundy później rozlega się grzmot. Nie trzeba nam dwa razy powtarzać, szybko chowamy się do namiotu. To nam się zachciało rozbijać na przełęczy niemal pozbawionej drzew… 😉 Szczęśliwie burza przechodzi trochę bokiem i po godzinie deszcz się uspokaja.
W mieście nadal można spotkać mozaiki z poprzedniego ustroju.
To, co mnie zaskakuje na Ukrainie to fakt, że… wszędzie można spotkać ludzi! Nocując wielokrotnie pod namiotem w tym kraju, choć byśmy się rozbili na największym zadupiu, zawsze jeszcze przed zaśnięciem lub też z samego rana pojawi się człowiek, przejedzie samochód czy furmanka. Tutaj, obok naszego namiotu panował przysłowiowy ruch jak na Marszałkowskiej. Kolejnego dnia, tylko rozpięliśmy suwak namiotu, stojącego po środku pola – słyszymy donośne Dobryj dień! od przechodzącego Pana… Taka zależność, która w moim przypadku sprawdza się zawsze 😉
Poranny deszcz nam nie straszny!
Poranne chmury są ciężkie jak ołów, zrobiło się też wyraźnie chłodniej. Łaskawie aura pozwoliła nam złożyć mokre obozowisko, zanim rozpadało się na dobre. Jednak nastroje mamy pozytywne – w końcu jest jakiś użytek z ciepłej, przeciwdeszczowej odzieży, która leżała na dnach sakw! Dziś już wracamy – to znaczy kierujemy się nieco na około w stronę Użgorodu, skąd kolejnego dnia wrócimy do Mukaczewa po samochód.
Chwila przerwy w sklepo-barze na uzupełnienie kalorii i pobudzenie kawą ostudzonych deszczem nastrojów.
Przestało padać! Ale idzie następna chmura… Taki widok na niebie powoduje niepewność, ale jest bardzo fotogeniczny.
Czy warto odwiedzić Zakarpacie rowerem?
Celem tej krótkiej wyprawy był odpoczynek psychiczny, poprzez zmęczenie fizyczne. Zakarpacie wprawdzie nie jest zapomniane i dziewicze, jednak nadal dość mało popularne wśród turystów. Nie spotkamy tu tłumów na turystycznych szlakach w górach. Nawet w najbardziej popularnych miejscowościach nie uświadczymy kiczowatych deptaków a’la zakopiańskie Krupówki, które z górskim trekkingiem mają niewiele wspólnego. Z perspektywy siodełka można się tu wyciszyć, odpocząć, pooddychać świeżym powietrzem (jeśli akurat nie mija Cię przeładowana drewnianymi balami, smrodząca ciężarówka). Turystyka rowerowa dopiero tu raczkuje i moim zdaniem ma niewielkie szanse na powszechny rozwój – przez całą wyprawę spotkaliśmy jedną parę Białorusinów na rowerach z sakwami; ponadto w Kołoczawie była jakaś niewielka wypożyczalnia o zasięgu lokalnym. Kolarstwo odpada w przedbiegu ze względu na katastrofalny stan dróg.
Na koniec podzielę się z Wami kilkoma informacjami praktycznymi.
Jak dojechać na Zakarpacie?
Właściwie najłatwiej samochodem przez Słowację. Najkorzystniej przekroczyć granicę na przejściu Ubla/Malyj Bereznyj lub Vysne Nemecke/Uzhorod (tam gdzie my teraz). Czas oczekiwania to zazwyczaj loteria, jednak ruch na granicy jest zdecydowanie mniejszy niż na przejściach z Polską. My w stronę Ukrainy czekaliśmy 2,5 h, w drodze powrotnej 3,5 h. Myślę, że to niezły wynik – na przejściach w Dorohusku lub w Zosinie zdarzało się czekać do 10 godzin…
Po samym regionie można poruszać się pociągami osobowymi (tzw. elektriczka), w których przewóz rowerów jest dozwolony. Przejazd jest jednak dość powolny, a pociągi kursują rzadko. Wyszukiwarka połączeń znajduje się tutaj.
Dobrą opcją jest zostawienie samochodu na strzeżonym parkingu w którymś z miasteczek. My skorzystaliśmy z płatnego parkingu strzeżonego w Mukaczewie przy ulicy Beresza. Choć parking to w rzeczywistości klepisko otoczone prowizorycznym płotem, ochrona jest na najwyższym poziomie. Gdy wracając na rowerach Marcin wjechał na teren, zanim wytłumaczyłem Panu, że wróciliśmy po nasz samochód – ten wydarł się na niego, że nie wolno tak po prostu sobie tu wjechać, sprawdził kwit i mój dowód rejestracyjny i dopiero wtedy się uspokoił 😉
Przykładowe ceny (stan na czerwiec 2017):
Parking (doba): 20-30 UAH (3-5 zł)
Obiad w barze (np. pierogi + barszcz ukraiński): 60-70 UAH (6-8 zł)
Chleb: 5-10 UAH (0, 75 zł – 1,50 zł)
Kawa z ekspresu w sklepie: 5-10 UAH (0, 75 zł – 1,50 zł)
Kawa z ekspresu w knajpie: 20 UAH (3 zł)
Piwo 0,5 litra w knajpie: 12-20 UAH (2-3 zł)
Woda 1,5 litra: 8 UAH (1,20 zł)
Nektar z granatu: 20 UAH (3 zł)
Nocleg w pensjonacie doba/osoba: 150-200 UAH (25-30 zł)
Słowniczek:
(wbrew powszechnej opinii, Zakarpacie to region, gdzie mówi się po ukraińsku, a nie rosyjsku. Kilka przykładowych słów)
так – tak
ні (ni) – nie
Дякую (djakuju) – Dziękuję
Будь ласка (bud laska) – Proszę
Добрий день! (dobryj deń) – Dzień dobry!
До побачення! (do pobaczeńja) – Do widzenia!
Привіт! (priwit) – Cześć! (powitanie)
Перепрошую! / Вибачте! (priepraszaju/wybacztie) – Przepraszam
велосипед (welosipied) – Rower
Палатка (pałatka) – Namiot
автомобіль (awtomobil) – Samochód
W kontaktach z ludźmi, nawet jeśli nie znamy ani słowa po ukraińsku – warto mówić po prostu po polsku. Nasze języki są do siebie bardzo podobne i przy odrobinie chęci z obu stron nie ma problemu ze zrozumieniem się. Przed wyjazdem natomiast polecam każdemu nauczyć się cyrylicy – ułatwi to odczytywanie wszelkich napisów, w tym menu w knajpach, które rzadko bywa po angielsku.
Masz jakieś pytania na temat regionu, wycieczek rowerowych lub turystyki na Ukrainie? Zadaj je w komentarzu lub napisz do mnie maila, a postaram się pomóc 🙂
Zobacz także:



Kolego mam parę pytań odnosnie osprzetu rowerowego .. da rady ? Widzę że pomimo mlodego wieku jesteś w „klimacie”.
Zapraszam do kontaktu przez maila lub fanpage na facebooku 🙂