Od dawna wiadomo, ze nie będziemy w stanie doświadczyć pełnej esencji kraju, który odwiedzamy, bez spojrzenia okiem osoby w nim żyjącej. Tym bardziej, jeśli ta sama osoba potrafi popatrzeć na swoją ojczyznę z dystansu i nie waha się poruszać tematów spornych. Poznajcie Gulnarę – lokalną przewodniczkę po dzikich zakątkach Pamiru oraz pomysłodawczynię budowy przedszkola w Murgabie – to właśnie tam trafiły wiezione przeze mnie kredki.
Ten post jest częścią rowerowej wyprawy przez Tadżykistan i Kirgistan, która odbyła się wiosną 2018 roku. Celem wyprawy było przejechanie „Pamir Highway”, prowadzącej przez najwyższe góry regionu, poznanie zamieszkujących Pamir ludzi oraz dowiezienie do Murgabu 150 paczek kredek, przeznaczonych dla dzieci właśnie budowanego przedszkola.
Brak prądu, siarczyste mrozy – jak wygląda życie w pamirskiej dolinie?
Skromna, drobna dziewczyna usiadła na przeciwko mnie w jednej z kawiarni w Osz. Choć kontakt przez facebooka nawiązaliśmy już jakiś czas temu, to było nasze pierwsze spotkanie na żywo.
Gulnara dopiero kilka lat temu przeprowadziła się do Osz, drugiego pod względem ilości mieszkańców miasta w Kirgistanie. Tu ukończyła filologię angielską na uniwersytecie językowym. Choć pochodzi z kirgiskiej rodziny, od urodzenia mieszkała w Murgabie (jednym z górskich miasteczek Tadżykistanu, oddalonym 400 kilometrów od Osz).
Murgab, leżący na przecinającym najwyższe góry kraju trakcie Pamir Highway, od zawsze był przystankiem na trasie turystów. Podróżnicy, przemierzający Azję Środkową na wszelki możliwy sposób, mogli w mieście uzupełnić zapasy żywności, paliwa lub po prostu nabrać oddechu przed dalszą podróżą.
Mieszkańcy tadżyckich miejscowości, leżących przy Pamir Highway, nie mają łatwego życia. O dobrze płatną pracę tutaj trudno, ziemia nie jest specjalnie urodzajna, lata są krótkie, a zimy srogie (w samym Murgabie, położonym na 3600 m.n.p.m., zimą temperatura potrafi spaść do -40C). Przetrwanie dodatkowo utrudnia powszechny brak bieżącej wody w domach oraz całkowity brak prądu – elektrownia dopiero jest w budowie. Nic dziwnego, że mieszkańcy Pamiru poszukują jakichkolwiek dodatkowych źródeł zarobku. Przy szosie pamirskiej bez trudu można znaleźć wszelkiej maści homestay’e, guesthouse’y – najczęściej to zwykłe domy lokalnej ludności, w których zaadaptowano jedno lub dwa pomieszczenia dla turystów. Zwykle mają do zaoferowania po prostu dach nad głową oraz prosty posiłek.
Gulnara, obserwując stopniowo zwiększający się ruch turystyczny w swoim mieście, postanowiła pójść o krok dalej. A może by tak dać turystom coś więcej niż tylko schronienie? Kilka lat temu, gdy umiała już język angielski w stopniu ponad komunikatywnym, rozpoczęła organizację kilkudniowych wycieczek po Pamirze dla zorganizowanych grup. Zależało jej, aby nie tylko pokazać widoczne na każdym kroku piękno tutejszej natury, ale także zaznajomić turystów z elementami lokalnej kultury. W związku z tym wycieczki od samego początku odbywały się w małych, kilkuosobowych grupach. Terenowymi autami docierano w najdziksze zakątki Pamiru, a wieczory spędzano u lokalnej ludności na rozmowach i wspólnym biesiadowaniu. Ponieważ Gulnara, poza ojczystym kirgiskim i angielskim, posługuje się również rosyjskim (który w Tadżykistanie i Kirgistanie zna znakomita większość społeczeństwa), mogła pełnić funkcję tłumacza.
– Zazwyczaj staramy się każdej nocy spać u lokalnej ludności, zamiast w hotelach. Oczywiście wszystko jest wcześniej dogadane. Jesteśmy razem z turystami przez całą wyprawę, możemy się dobrze poznać i pogadać o dzielących nasze kraje różnicach. Zwykle zapraszam grupę także do swoich rodziców, jeśli akurat wypada nam nocleg w Murgabie – opowiada Gulnara.
Rzeczywiście, choć osobiście staram się trzymać z daleka od masowych wyjazdów turystycznych, zaliczających po kolei wszystkie atrakcje, tego rodzaju wyprawa może dawać większe poczucie indywidualności i autentyczności. Zwłaszcza, że zorganizowana turystyka w Pamirze praktycznie nie istnieje – Gulnara swoim pomysłem subtelnie wypełniła tę lukę. Dla zainteresowanych, strona Gulnary znajduje się tutaj.
Pamir Highway. Droga wjazdowa do Murgabu.
Zbudujmy przedszkole
Jakby tego było mało, Gulnara zajmuje się także działalnością charytatywną. Żyjąc na stałe w bogatszym od Murgabu Osz, z pewnej perspektywy patrzy na realne potrzeby swojego rodzinnego miasta, w którym dostęp do najbardziej podstawowych świadczeń jest utrudniony.
Włączając światło w kuchni i odkręcając kran nad zlewem, rzadko zastanawiasz się nad tym, jakie dobrodziejstwo Cię spotyka, że możesz umyć ten głupi kubek po kawie w jasnym pomieszczeniu, pod bieżącą wodą. Też do tej poro o tym nie myślałem. W Murgabie wodę musisz nabrać ze studni, a stałego dostępu do prądu nie ma od lat. Rejonowy szpital działa tylko dzięki nieustannemu podłączeniu pod prądotwórcze generatory – jak długo tak prowizoryczne rozwiązanie będzie przynosiło skutek?
Z edukacją w mieście również nie jest najlepiej. Funkcjonują szkoły podstawowe, jednak państwowa oferta edukacyjna się na tym kończy. Od pewnego czasu potrzeba stworzenia placówki przedszkolnej dla najmłodszych, spędza Gulnarze sen z powiek. Początkowo pisała do dużych, światowych organizacji, niosącym pomoc zacofanym regionom świata, niestety bez szczęśliwego rezultatu. Jak zwykle, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Od lat koordynuje działania niezbędne do realizacji przedsięwzięcia – od pozyskiwania materiałów budulcowych i organizacji budowy, po pozyskiwanie niezbędnego wyposażenia. Jak się domyślacie, potrzebne jest absolutnie wszystko.
Przy okazji, jeśli ktoś z Was ma ochotę również dołożyć swoją małą cegiełkę do projektu – tutaj jest organizowana polska zbiórka na przedszkole w Murgabie.
Sakwa pełna kredek
Niezmiernie się cieszę, że udało mi się dołożyć skromną cegiełkę w imię tego wzniosłego przedsięwzięcia. 150 paczek świecowych kredek, zasponsorowanych przez firmę, w której pracuję, z pewnością ucieszą dzieciaki, uczęszczające do przedszkola w przyszłości. Będąc w Murgabie zatrzymaliśmy się w rodzinnym domu Gulnary na jeden dzień i pod nieobecność głównej pomysłodawczyni wręczyliśmy trzy ciężkie paczki świecówek jej rodzicom. Znalazło się dla nas miejsce do spania, choć czuliśmy się zakłopotani, otrzymaliśmy pyszny obiad i śniadanie. Życzliwość, spokój i dobroć, bijące od wszystkich członków rodziny, zapamiętamy wraz z Jankiem na długo.
A Gulnara, z którą się spotkałem ostatniego dnia swojej azjatyckiej podróży, była swego rodzaju wisienką na torcie. Takie spotkania mocno inspirują.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, przedszkole ruszy w przyszłym roku.
Kredki, które trafią do przedszkola w Murgabie. Tutaj jeszcze przed spakowaniem – na szczęście mimo przejechanych 800 kilometrów po wyboistych, pamirskich drogach, do celu dotarły cało i zdrowo. Sprawdziliśmy 🙂
Paczki świecówek szczęśliwie dowiezione do Murgabu!
Zobacz także:



Takie podróże są według mnie najlepsze. Dopiero gdy obcujemy tak blisko z ludnością i kulturą danego regionu, możemy ją poznać. Moja przyjaciółka podróżowała po Gruzji wyłącznie z kobietami w podobny sposób. Jest to przygoda zapamiętana do końca życia.
Dziękuję za opinię. Dokładnie – ja sam musiałem odbyć kilkanaście wypraw, aby zrozumieć, że właśnie ludzie są najważniejsi.
Jest to coś bardzo rzadko spotykanego, żeby ktoś zadał sobie tyle trudu, i to jeszcze w tak trudnym terenie, a w dodatku podróżując rowerem (bardzo ograniczona ilość bagażu!) i jeszcze cały czas wiózł prezent dla potrzebujących dzieciaków. Nie dość, że to już samo w sobie jest wyjątkowe, to na dodatek jest ładnie wkomponowane w całośc tej opowieści. To nie tylko się podoba, ale i budzi szacunek. Większość wypraw kończy się wynajęciem jeepa, wrzuceniem paru paczek fajek dla pograniczników, zrobieniem zdjęć czy filmiku z GO PRO i pochwaleniem się gdzieś tym wszystkim. Nie ma w tym głębszego sensu, przesłania, połączenia czy zżycia się jakoś z kulturą miejscowych. Tu jest wszystko i jest to autentyczne, naturalne. Własnie dlatego tak dobrze się to czyta i ogląda. 🙂
No, już nie przesadzajmy z tym wynajmowaniem jeepa 😉 W Pamirze spotkaliśmy sporo rowerzystów, którzy podróżowali dobrowolnie z jeszcze większym bagażem niż my – to miejsce chyba przyciąga masochistów z całego świata 🙂 Dziękuję za uznanie – czytając takie słowa dostrzegam, że szczegółowy opis naszej wyprawy naprawdę ma sens.