Lofoty to ciągnący się przez 112 kilometrów archipelag skalistych wysp, które do złudzenia przypominają Tatry Wysokie… tyle, że zanurzone w fiordach. Choć Norwegia, jak długa i szeroka, jest przyrodniczą ucztą dla oka niemal na każdym kilometrze, leżące za kołem podbiegunowym Lofoty plasują się na szczycie cudów natury kraju dawnych Wikingów. Niestety gwarancji dobrej pogody nie ma tam nigdy – toteż z lekką rezerwą wyruszamy na dwutygodniową rowerową wyprawę w nieznane. Okazało się, że nie taki diabeł straszny…
Tromsø . Cel uświęca środki
Co my sobie robimy? Przeraźliwie zimny wiatr i całkiem solidnie ośnieżone szczyty pobliskich gór chłodno witają w Tromsø. Termometr przed halą przylotów wskazuje marne 5 stopni, a siąpiący deszcz z ciężkich jak ołów chmur nie poprawia sytuacji.
Zastanawiamy się z Kasią, czy wyprawa rowerowa za koło podbiegunowe była dobrym pomysłem.
Ale… jednak tu jesteśmy. Spragnieni oszałamiająco pięknej przyrody, zimnych, szmaragdowych wód fiordów i skalistych zboczy gór doń wpadających. Targająca nami ekscytacja miesza się z niepewnością, zwłaszcza po zerknięciu na prognozę długoterminową.
Kapryśna aura bowiem sprawia, że piękno Norwegii nie jest zarezerwowane dla wszystkich. Charakterystyczne w tej części kontynentu zmiany pogody mogą schować za mgłą najpiękniejsze miejsca lub też podkreślić ich magię promieniami ostrego słońca, które w lipcu nie zachodzi za horyzont nawet na chwilę.
Postanawiamy więc nie przejmować się zbytnio pesymistycznymi spekulacjami synoptyków i po prostu wyruszyć przed siebie.
3/4 składu naszej rowerowej ekipy 😉
Asia i Piotrek – sympatyczna para, z którą wspólnie przejechaliśmy kawał północnej Norwegii.
A do Lofotów droga daleka
Lofoty to składający się z ponad stu wysp archipelag, leżący w północno-wschodniej części Norwegii. Z lotu ptaka przypominający zanurzone w morzu Tatry Wysokie, spędzał nam sen z powiek już od jakiegoś czasu. I chociaż niemal cała powierzchnia Norwegii zasługuje na dogłębną eksplorację, same Lofoty są wręcz wybitne. Surowe masywy górskie kontrastują z wszechobecnymi akwenami w postaci jezior, fiordów i wpadających do nich wodospadów. Do dziś ciężko mi uwierzyć, że tak cudne miejsca mogą w ogóle istnieć na świecie a tym bardziej, że było mi dane mieć zaszczyt je zobaczyć.
Korzystając z prawnej możliwości rozbijania namiotu gdzie popadnie oraz wyposażeni w żelazne racje żywnościowe z Polski (na wskroś astronomicznym, norweskim cenom) ruszamy w trasę, kończącą się na ostatniej wyspie głównego archipelagu Lofotów, w miejscowości o wdzięcznej nazwie „Å”.
Nasza trasa – mapka poglądowa (dokładny przebieg na stronie bikemap.net – klik)
Dni i noce polarne. Niełatwe życie na dalekiej północy
W Norwegii byłem już dwa lata temu – wówczas przyjechałem na kilkudniowy trekking wzdłuż Lysefjordu, do południowej części kraju. Północna Norwegia od początku wydaje się mniej zadbana i nieco biedniejsza. Chociaż mieszkańcy na wysokim miejscu stawiają schludność i estetykę swojego otoczenia, całkiem sporo tu opuszczonych domów, walących się stodół, a drogi wcale nie są takie równe. Żeby było jasne – nie narzekam! Ot, takie małe obserwacje 😉
I pomimo zauważalnie wyższego poziomu życia, ludzie na północy nie mają łatwo. Jak twierdzi Pan, który zgodził się na rozstawienie naszych namiotów na posesji pierwszego wieczoru, gleba w tym rejonie kraju jest bardzo kiepska. Ze względu na nieregularne nasłonecznienie (jesienią i zimą prawie w ogóle nie ma słońca) i częste opady, nic nie chce tutaj rosnąć. Sam, wraz z żoną, uprawiają warzywa i owoce w szklarniach na własny użytek. Ponadto hodują byliny ozdobne na sprzedaż oraz dorabiają sobie przyjmowaniem gości na Airbnb. Zresztą „sezon” na turystów jest tu bardzo krótki – koncentruje się w okresie czerwiec – sierpień. Wówczas pogoda jest najbardziej pewna. Temperatura nie spada poniżej zera, a zdarzają się dni, gdy słupek rtęci sięgnie nawet 20 stopni. Zimą jest gorzej. Co prawda siarczystych mrozów, jakie się zdarzają w Polsce, nie ma (klimat morski), niemniej przez cały grudzień praktycznie nie wstaje słońce.
Tymczasem jest grubo po 23, a słońce zawisło nad fiordem, który widzimy z namiotu, i ani myśli się schować. Do pierwszej-drugiej będzie się tylko przesuwać na wschód, by wówczas rozpocząć ponowną wędrówkę pod górę, wyznaczając kolejny dzień.
Nasz pierwszy nocleg u miłych Norwegów w szkielecie dopiero budowanej szklarni.
Przyzwyczaić się do życia na biwaku
Z Tromsø do administracyjnej granicy Lofotów mieliśmy jakieś 350 kilometrów. Trochę wbrew temu, co przewidywaliśmy, nie był to tylko „odcinek dojazdowy do celu”. Tu sama droga była jednocześnie celem. Myśląc, że dany dzień był krajobrazowo wspaniały, widoki podczas kolejnego szybko go „przebijały”. Na szczycie każdego, nawet najbardziej męczącego podjazdu, czekała nagroda w postaci cudnej panoramy na okolicę (i przyjemnego zjazdu, rzecz jasna).
Ekwipunek stawał się coraz lżejszy, ze względu na topniejące zapasy żywieniowe z Polski. Prędko przestawiliśmy się na tryb wyprawowy – codziennym, porannym rytuałem była owsianka z menażki (obowiązkowo wzbogacona o bakalie i mleko w proszku), czarna kawa z metalowego kubka i… zwijanie mokrego od deszczu namiotu. Jak wielka była nasza radość, gdy nad Astafjordem wieczorową porą chmury się rozstąpiły, malując kolorową tęczę na niebie. Chwilę później zrobiło się na tyle ciepło, że zdecydowaliśmy się umyć w lodowatej rzece 😉
Norwegia pozwoliła nam siebie podziwiać
Bez dwóch zdań – w Norwegii Twoją wyprawą rządzi pogoda. Tym co widzisz przed sobą także. Na szczęście, po jednym z bardziej deszczowych dni (który znacząco obniżył morale całej grupy) prognozy były coraz lepsze, a chmury przestały zasłaniać przed nami piękno otaczających gór. Tuż przed wjazdem na Austvågøy (pierwszą i największą wyspę Lofotów) pozwoliliśmy sobie na luksus kempingu. Ciepły prysznic, kolacja w suchej, ogrzewanej kuchni i PRANIE – to jest to!
Poniżej trochę zdjęć z pierwszych dni naszej jazdy. Dajcie znać, czy się podoba – w następnym odcinku przeniesiemy się już na same Lofoty. Trochę pojeździmy wzdłuż urokliwych fiordów i porzucając rowery wejdziemy na kilka gór.
Interesujących krajobrazowo atrakcji jest w Norwegii tak wiele, że takie wodospady nawet nie mają nazwy. Ten, w okolicach Brandvoll, wypatrzyliśmy po prostu z drogi. Biegła do niego słabo wydeptana ścieżka.
Mój rower w pełni wyposażony 😉 Cztery sakwy (60l + 45l), torba na kierownicę, namiot i worek transportowy ze śpiworami. Kasia miała ze mną dobrze, co nie? 😉
Słoneczna pogoda na wieczór i nocleg z widokiem na fiord.
Kolejny napotkany przypadkiem, bezimienny wodospad.
Ekhm… to trzeba przeżyć, żeby zrozumieć 😀 Wymęczeni padającym od rana deszczem i podjazdami zapragnęliśmy obiadu i ciepłej herbaty. Niestety przy drodze ani jednej wiaty, no i wszędzie mokro… wtem znak – 2 km w prawo kemping! Może mają tam kuchnię ogólnodostępną, żeby się chociaż ogrzać i coś ugotować. Okazało się, że jest zamknięty na cztery spusty. Kuchni nie znaleźliśmy, za to była toaleta damska, która musiała stać się koedukacyjną. Czysta, sucha i ciepła! No powiedzcie, nie skorzystalibyście? 😉
Po deszczowym dniu kolejne były coraz przyjemniejsze.
Norwedzy bardzo dbają o estetykę swojego otoczenia. Na zdjęciu bardzo piękny, choć mało minimalistyczny przykład aranżacji przydomowego ogrodu. Zwykle na posesji było kilka skromnych roślinek i elementów dekoracyjnych. I obowiązkowo skoszona, zielona trawa 😉
Austvågøy – już prawie na Lofotach.
Pierwsza noc na kempingu. Prysznic, ciepła kuchnia i już nic więcej nie potrzeba 🙂
Jeden z wielu tuneli na naszej trasie. Niektóre z nich miały nawet kilka kilometrów długości (najdłuższy ok. 6,5 km). W Norwegii nie wszystkie tunele są dostępne dla rowerzystów – zwykle jeśli nie ma drogi serwisowej (jak na zdjęciu) lub tunel jest bardzo długi, zalecany jest objazd alternatywną drogą. Dostępność tuneli dla rowerzystów można sprawdzić na tej stronie.
Zobacz także:



jak to możliwe, że wszyscy wyglądacie jak modele nawet kiedy jesteście wykończeni i zmarznięci??
super wpis i ekstra zdjęcia, oby jak najwięcej takich! <3
Wielkie dzięki! Serio mówisz?? Ja na większość zdjęć patrzeć nie mogę 😛
Hej!jak dojechaliscie do końca to też wracaliście na rowerach ta samą trasą?
Nigdy, nie lubimy wracać tą samą trasą 🙂 Wsiedliśmy w prom z Moskenes do Bodo i stamtąd już powrót do Trondheim, gdzie mieliśmy samolot.
Super wyprawa!!!
Dzięki 🙂