– Nie boisz się, że gdzieś Ci się rozkraczy? – z niedowierzaniem dopytuje stojący w kolejce do kontroli facet, patrząc na naszą trzydziestoletnią Ładę, zapakowaną po dach bagażami. Znajdujemy się na przejściu granicznym w Dorohusku, za chwilę wjedziemy na Ukrainę. Nie spiesząc się zbytnio, planujemy za tydzień być na jej drugim krańcu, w Ługańsku. Wracając zahaczymy jeszcze o Krym, może Odessę i Kijów. A dla Łady to nie jest pierwsza, ani ostatnia taka wycieczka. Jak wygląda podróżowanie wschodnim klasykiem po świecie?
Ahoj, przygodo!
Dzisiaj na podróżowanie spojrzymy od strony jednego z podstawowych elementów – transportu. Jakby się nie postarać, podróżowanie zawsze wiąże się z przemieszczaniem. Gdy planujemy dalszą wycieczkę, w trakcie której z jakichś względów jedziemy samochodem… spróbujmy zorganizować to w bardziej niekonwencjonalny sposób 🙂 Na przykładzie mojej, kilkuletniej przygody z zabytkową motoryzacją chcę Ci pokazać, że warto podróżować youngtimerem – samochodem z duszą, którego prowadzenie daje wiele radości… ale także niepewności 🙂
Cztery kółka pomagają w podróżowaniu
Nie czarujmy się – choć jestem sceptycznie nastawiony do poruszania się samochodem (szczególnie po mieście), cztery kółka przydają się w podróży. Szczególnie gdy chcemy dojechać w miejsce, gdzie komunikacja publiczna nie dociera, albo nie kursuje o interesujących nas godzinach. Odkąd zrobiłem prawo jazdy samochód miał mi służyć przede wszystkim do wycieczek za miasto. Choć zawsze na pierwszym miejscu były wyprawy rowerowe, zdarzało się również wybrać ze znajomymi autami na leniwy weekend na Mazury, na zimową objazdówkę po różnych częściach Polski albo… władować rowery do bagażnika i ruszyć w trasę, np. na Jurę Krakowsko – Częstochowską.
Po kilku latach posiadania poczciwego Fiata Cinquecento, akurat w trakcie długiej, rowerowej wyprawy po Ukrainie, zafascynowałem się pewnym samochodem. Odtąd zaczęła się moja miłość do klasycznych maszyn, która trwa do dzisiaj 🙂
Najszybszy traktor świata, czy ZAZ Zaporożec 968M
Zemsta Stalina, Nosorożec… To tylko kilka ze złośliwych określeń, które przywarły do śmiesznego auta o wyglądzie mydelniczki, produkowanego masowo w zaporoskiej fabryce aż do 1996 roku. Zaporożec miał zmotoryzować Związek Radziecki, być samochodem dla przeciętnego pana Wladimira – coś jak „maluch” na naszym rynku. Przemierzając Ukrainę te samochody wyróżniały się nawet z tłumu Ład i Moskwiczy. Nie dało się go nie zauważyć, a przede wszystkim nie usłyszeć – kto kiedyś słyszał ten charakterystyczny dźwięk „widlastej czwórki” wie, co mam na myśli 🙂
Udało mi się nabyć egzemplarz z 1986 roku, jeżdżący od nowości po okolicach Czeremchy. Już parę tygodni po zakupie, po dokonaniu niezbędnych napraw, wybraliśmy się nim w 3 osoby do Lwowa na Sylwestra. Pamiętam miny polskich celników na przejściu granicznym… bezcenne. Życzyli nam szczęśliwej podróży, choć raczej nie do końca wierzyli, że dojedziemy tym wynalazkiem na miejsce. A ja już po ukraińskiej stronie poczułem się spokojny… Cokolwiek by się nie stało, tutaj każdy mechanik zjadł przysłowiowe zęby na Zaporożcu, więc będzie wiedział jak go naprawić. We Lwowie spędziliśmy kilka dni – raz wybraliśmy się w góry, oddalone od miasta ok. 100 kilometrów. Było wtedy wyjątkowo zimno – grzaliśmy w środku ogrzewaniem benzynowym (tzw. webasto), które przepalając ukraińską, 92-oktanową benzynę wprawiało nas w stan odurzenia.
Mroźna zima w ukraińskich Bieszczadach.
Na tle jednej z wielu niedokończonych fabryk z drodze ze Lwowa do granicy.
Na wycieczkę do Lwowa pojechaliśmy nim jeszcze raz, w 2015 roku. Poza tym kilkukrotnie zwiedzał ze mną Mazowsze i Góry Świętokrzyskie, gdzie mam działkę.
Na pewno już dawno nasunęło Ci się pytanie…. czy się psuł? Oczywiście 😀 Takiego samochodu nigdy nie można być pewnym w 100%. O niespodziewanych historiach, które przydarzyły mi się w Zaporożcu mógłbym rozprawiać godzinami. Jednak muszę przyznać – z każdą awarią w trasie zawsze byliśmy w stanie sobie poradzić. Poza tym dziwnym trafem zerwanie paska klinowego lub problemy z odpalaniem przytrafiały się w Warszawie. Jak już wybraliśmy się w podróż, dojeżdżał do końca.
Choć zazwyczaj z mechaniką byłem na bakier (brak mi cierpliwości!), na Zaporożcu wraz z kumplami próbowaliśmy swoich sił. Regulowaliśmy zawory, wymienialiśmy paski klinowe, ustawialiśmy gaźnik, grzebaliśmy przy układzie hamulcowym. Może niekiedy brakowało w tych czynnościach profesjonalizmu, jednak zwykle przy pomocy książki serwisowej i po wielogodzinnych trudach udawało się sfinalizować założony cel 😉
Upojne godziny spędzone przy wymianie układu hamulcowego 🙂
Nasza druga wycieczka na Ukrainę. Jechaliśmy w 4 osoby, więc przydał się dodatkowy bagażnik.
Zaporożec zwinnie omija dziury.
Zakup Zaporożca był jedną z najbardziej szalonych rzeczy w życiu, jakie zrobiłem. Mimo tego, nie żałuję ani jednego dnia z okresu, w jakim był pod moimi skrzydłami (a to ponad 4 lata!). Nikt koło niego nie przechodził obojętnie, wiele osób pamiętało jeszcze te samochody z okresu PRL. Kiedyś nawet miałem okazję zaprezentować go w TVN Turbo 🙂 Prowadzenie Zaporożca dostarczało niezapomnianych, wręcz mistycznych doznań (szczególnie po włączeniu benzynowego ogrzewania). Nieprawdopodobny hałas generowany przez chłodzony powietrzem silnik sprawiał, że pasażerowie po dłuższej podróży byli równie zmęczeni jak kierowca.
Wracając jednak na ziemię… był to pojazd niezwykle paliwożerny. Jadąc dalej w grupie mniejszej niż 3 osoby po prostu bardziej opłacało się wsiąść w pociąg. W trójkę w środku natomiast brakowało miejsca na bagaże (stąd decyzja o montażu dodatkowego bagażnika na tylnej klapie). Zawsze tą przygodę będę wspominał dobrze jednak… czas na zakup czegoś praktyczniejszego.
Łada Niva – wszędzie wjedzie, ale nie zawsze pojedzie…
Ruska terenówka. Tania, prosta w budowie, bez zbędnej elektroniki. Napęd 4×4, wszędzie wjedzie. Ale czy solidna? Mój egzemplarz na pewno nie… Nie będę się zbyt długo rozwodził na temat tego auta – otwarte rany w moim nadszarpniętym budżecie są jeszcze zbyt świeże 😉 Jeśli miałem dosyć awarii i ładowania pieniędzy w samochód, to trafiłem z deszczu pod rynnę. Próbowałem nią podróżować, w ciągu roku nawet kilka razy się udało. Zgodnie z zamysłem, samochód potrafił wjechać wszędzie – nie trzeba więc było daleko odchodzić, aby rozstawić namiot 😉 Niedawno się z nią rozstałem, bez żadnego sentymentu.
Jedna z dalszych wycieczek feralnej Nivy – nasze Polskie Tatry.
Podlasie wczesną wiosną tego roku. Mieliśmy chrapkę jeszcze na Suwalszczyznę jednak…
…musieliśmy wracać tak. Dobrze, że miałem lawetę w pakiecie ubezpieczenia 😉
Łada 2104, prawdziwe rodzinne kombi!
No, może się nieco rozpędziłem – rodziny jeszcze nie założyłem, więc póki co wożę nią podróżniczych kompanów i rowery, które po złożeniu tylnej kanapy swobodnie się mieszczą w ilości dwóch sztuk, nawet bez zdejmowania kół.
Ładę mam od wiosny tego roku. To krótko, jednak mogę śmiało powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony. To jest to, czego szukałem – czyli hybryda klasycznego samochodu, którego prowadzenie daje frajdę, w połączeniu z praktycznością. Przejechanie kilkuset kilometrów nie męczy oraz nie kosztuje krocie. Do środka zmieści się właściwie wszystko, czego dusza zapragnie.
I tak… w tym sezonie Łada dowiozła nas na kilka wycieczek rowerowych (m.in. na ukraińskie Zakarpacie), a także przy jej pomocy zwiedziliśmy Szacki Park Narodowy. Pod koniec lata zawiozła żądną górskich przygód ekipę w Tatry na weekend. Póki co auto wręcz przerosło moje oczekiwania – sprawuje się niemal bezawaryjnie, oby tak dalej 🙂
Moja „czwórka” na ukraińskim Polesiu.
Zakarpacie. Po całym wieczorze w drodze zanocowaliśmy tutaj. W Mukaczewie zostawiliśmy auto na strzeżonym parkingu na kilka dni, a sami złożyliśmy rowery i ruszyliśmy w trasę po okolicy 🙂
Łada na Ukrainie niczym ryba w wodzie
Czuję się w obowiązku wspomnieć o kolejnej Ładzie, która przejechała bez poważniejszych awarii Ukrainę (i nie tylko) wzdłuż i wszerz. W należącej do Michała „siódemce” (Łada 2107), na przestrzeni lat spędziłem kilkaset godzin na fotelu pasażera, w podróży choćby na Krym, do Ługańska, Sofii, Bukaresztu czy Belgradu. Poza awarią rozrządu w Mołdawii (na szczęście panowie uporali się z tym w jeden wieczór), przez kilkanaście tysięcy kilometrów nie zdarzyło się nic, co uniemożliwiłoby dalszą jazdę.
Jak widzicie, Łada niekoniecznie musi być roz***ana, jak śpiewał pewien jegomość w okrytej złą sławą piosence 🙂 Klasyk jak każdy inny – wszystko zależy od regularnych przeglądów i odpowiedniego utrzymania!
Ukraina, gdzieś pod Odessą. Z widokiem na Morze Czarne.
Bułgaria, na jednej z górskich przełęczy. Obok mnie Michał, dumny właściciel Łady i mąż obecnej również na zdjęciu Pauliny. Przy okazji, zapraszam na ich facebook’ową stronkę, na której publikują zdjęcia z podróży Ładą i nie tylko. Znajdziecie tam sporo klimatów dawnych czasów z Polski i ze świata 🙂
Krym. Tutaj do ekipy podróżniczej dołączył maluch Dominika.
Czasem trzeba było zerknąć pod samochód…
Cel osiągnięty – witamy w Ługańsku!
Podróżowanie klasykiem przez świat – naprawdę warto!
Podróżowanie klasykiem to coś więcej, niż przemieszczanie się z punktu A do B. Wiadomo, samochód zawsze będzie narzędziem, które ma nam umożliwić dojazd w rozsądnym czasie do miejsca, które chcemy zwiedzić. Jednak jadąc autem mającym więcej lat niż ja, zawsze czuję się wyjątkowo. Odczuwam przyjemność z samego prowadzenia oraz radość, że choć trochę wyróżniam się z tłumu wszystkich Skód, Vokswagenów i Fiatów, dominujących na polskich drogach. Nawet Zaporożec się nadaje do zagranicznej podróży (przy odrobinie samozaparcia).
W przeciwieństwie do części miłośników zabytkowej motoryzacji uważam, że samochód ma jeździć – kupiłem go po to, aby się nim przemieszczać i go eksploatować, a nie żeby postawić w garażu i jeździć raz na rok na zlot. Poza tym, utrzymanie Łady nie jest znowu aż takie drogie – części są jeszcze dostępne, nie kosztują fortuny. Konstrukcja auta jest dość prosta, więc w razie potrzeby mechanik nie skasuje mnie jak za zboże. Najważniejsze, to utrzymać blacharkę w nienagannym stanie – dlatego biorę się powoli za szukanie garażu na zimowanie, aby uchronić ją przed solą. A na wiosnę pewnie ruszy na kolejną wyprawę. Zobaczymy, gdzie los poniesie 🙂
Zobacz także:



ej to jest spoko opcja, możesz w sumie spać w namiocie spokojnie, bo raczej nikt Ci auta nie zwinie 😀
Super artykuł, mam takie samo podejscie! A myslalem, ze tylko ja mam takie szalone pomysly! 😉
Dziękuję! A widzisz, jest nas więcej 🙂